Zielone buty damskie w eobuwie.pl. Nowe kolekcje obuwia, wysoka jakość i atrakcyjne ceny. Szybka, tania wysyłka i 30 dni na zwrot produktu. Najniższa cena Ostatnio chyba trafiłem w jakąś niszę wyprawową. Po slajdach w krakowskiej Rotundzie dostałem około 20 maili z pytaniami, mniej lub bardziej szczegółowymi, na temat tego, jak tanio pojechać w Himalaje, aby ich „dotknąć” i jak to wszystko „ugryźć”. W sumie to nie sądziłem, że wywołam tym jakąś lawinę pytań. Po prostu przyszedł mi taki temat do głowy na prelekcję i chyba „chwyciło”. Aby nie odpisywać ciągle na maile (czyt. CTR+C => CTR+V) zdecydowałem, że może napisze o tym na blogu, aby wszyscy mogli sami sobie zorganizować trekking w Himalaje i zaplanować swój wyjazd do Indii i Nepalu. Jak tanio się tam dostać? Opcje są dwie: lądem lub samolotem. Jedna jest tańsza, ale przeznaczona dla osób, które mają więcej czasu i odwagi, a druga mniej tania za to nieoceniona dla osób, które mają problem z czasem wolnym. Lądem najlepiej jechać przez Ukrainę (tania kolej) lub Słowację, Węgry (autostop) do Rumunii. Dalej Bułgaria, Turcja (wiza na granicy), Iran i Pakistan (wizy w Warszawie) i dalej do Indii (wiza w Warszawie). Stąd już widać Himalaje, ale docelowo jedziemy do Nepalu, więc jeszcze jedna wiza do Nepalu na granicy z Indiami i jesteśmy w nepalskiej Pokharze, która jest świetną bazą wypadową do naszego trekkingu wokół Annapurny. Przejazd lądem ze względu na ilość odwiedzanych krajów nie powinien być tylko i wyłącznie tranzytem, bo jeśli takie mamy podejście to wydane pieniądze na wizy są po prostu zmarnowane. Polecałbym tę drogę dla tym, którzy faktycznie mają sporo czasu i Himalaje nie są ich jedynym celem wyprawy. Piekne szczyty Himalajów w paśmie Annapurny. Samolotem… no cóż, tu nie ma nic pewnego. Zwykle najtańsze połączenia z Kijowa do Delhi ma ukraiński Aerosvit i tym też mieliśmy i my lecieć (do Kijowa ulubioną plackartą oczywiście ze Lwowa:) ), ale w ostatniej chwili pojawiła się super oferta linii lotniczych Finnair z Warszawy przez Helsinki do New Delhi w dwie strony za 1700 zł bez groszy. Wziąłem ją w ciemno. Jak trafić na takie perełki i nie zapłacić za to grosza prowizji? Sposób jest jeden – śledzić ciągle strony internetowe linii lotniczych, które latają z naszego rejonu do Indii, zapisać się na newslettery promocyjne i czekać. Cierpliwie czekać. Ja bilety kupiłem końcem maja z wylotem na koniec sierpnia, więc wyprzedzenie nie było jakieś ogromne jak to wszyscy huczą, że minimum pół roku potrzeba, żeby kupić tani bilet. Oczywiście można też skorzystać z ofert biur podróży lub tysięcy stron internetowych, które pośredniczą w sprzedaży biletów lotniczych, ale tutaj za każdy bilet płacimy około 100 zł prowizji, a za taką sumę w Azji to można sporo :) Wiem, wiem… napisałem o samolocie do New Delhi, a gdzie tam do Nepalu. No więc kolejna uwaga – nie szukajcie lotu z Europy bezpośrednio do Nepalu (Katmandu), bo cena nie schodzi w dwie strony poniżej 2800 zł. Dlaczego tak jest – nie wiem. Tak jest i już. Z New Delhi do Katmandu/Pokhary dostajemy się tanio autobusem (bezpośredni, około 48 godzin jazdy) lub pociągiem przez Agrę, Varanasi i Gorakhpur, a z tego ostatniego w 24 godziny autobusami lokalnymi (jeden z Gorakhpur do granicy, drugi z granicy do Pokhary/Katmandu). Kiedy jechać? Szykując się na trekking wokół Annapurny bez wahania mogę polecić sprawdzony „organoleptycznie” termin. Jest to początek września. Tak na prawdę sezon turystyczny w Himalajach Nepalu zaczyna się około 3-4 tygodnie później, ale wyjście wtedy na szlak może oznaczać spory tłok. Osoby te oczywiście przyjeżdżają na pewną pogodę, ale kto nie ryzykuje ten nie ma. W okresie przeze mnie polecanym jeszcze może „grasować” monsun, który przeszkadza nam tylko przez dwa pierwsze dni trekkingu. Trzeciego dnia „chowamy” się już za masyw Annapurny i mamy piękną, słoneczną pogodę. Fakt – pierwsze dwa dni to mordęga z pozrywanymi mostami, pozawalanymi drogami, wszechobecnymi pijawkami i deszczem, ale mamy jeden ogromny atut tego okresu – góry są praktycznie tylko dla nas. My wyruszając z Pokhary tego samego dnia na liście w urzędzie wydającym zezwolenia na wyjście w Himalaje byliśmy pod numerem 5,6 i 7. Przewodnik, który nam towarzyszył wspominał, że w szczycie sezony rusza na szlak około 700 osób!! Wnioski wyciągnijcie sami. Oczywiście osoby, które planują wyjście tylko na 6-7 dniowy trekking pt. Annapurna Sanctuary muszą zrobić to po monsunie, gdyż trasa ta nie „chowa się” za masywem Annapurny. Szlak ten dociera od południa do bazy południowej, czyli przez cały czas jesteśmy pod wpływem działania monsunu. Tilichu Lake tuż obok głównego szlaku wokół Annapurny! Co zabrać? Jeśli chodzi o sprzęt z Polski to tak na prawdę trzeba zabrać tylko dobre buty ponad kostkę oraz sprawdzoną kurtkę przeciwwiatrową i przeciwdeszczową zarazem. Gore-tex świetnie zdaje egzamin. Całą resztę, czyli bieliznę, koszulki, spodnie trekkingowe, rękawice, czapki, kijki trekkingowe (polecam zabrać na trasę!), plecaki, śpiwory etc. duuużo taniej można kupić w Nepalu, a nie w Europie. Oczywiście trzeba się liczyć z tym, że te rzeczy mogą być nieoryginalne i gorszej jakości, ale wszyscy wiemy jak ten sprzęt jest u nas drogi. Oczywiście nie polecam osobom zupełnie zielonym w temacie sprzętu i odzieży turystycznej zakupów tam na miejscu, gdyż Nepalczycy to równie dobrzy ściemniacze jak Chińczycy czy Indusi i z uśmiechem na twarzy będą Wam wciskać, że guma to plastik. Jednak jeśli ktoś zna się na tym choć trochę może naprawdę sporo zaoszczędzić. Dwie wymienione na początku rzeczy czyli kurtkę i buty musimy mieć sprawdzone wcześniej i dobrej jakości dlatego nie polecam kupować ich w Nepalu. Do rzeczy niezbędnych, w mojej opinii, na trasie trekingu należą: kurtka z gore i spodnie trekkingowe (najlepiej z odpinanymi nogawkami, wtedy krótkie spodenki nie są konieczne), czapka (ew. kominiarka), chustka na usta (przydatna gdy wieje piachem w twarz) rękawice, ciepły polar, 2-3 koszulki termoaktywne, kalesony termoaktywne, cienka bluza z długim rękawem lub koszula flanelowa, 2 pary grubych skarpet i jedna cienkich, okulary przeciwsłoneczne, filtry i kremy UV, ręcznik szybkoschnący, klapki pod prysznic, sandały lub tenisówki, kosmetyki osobiste oraz mydło lub proszek do prania. Przydaje się także czołówka i oczywiście aparat/kamera. Himalajskie konie w Nepalu. Namiot na trasę wokół masywu Annapurny nie jest potrzebny. Baza noclegowa jest bardzo dobrze rozwinięta. Tak naprawdę to samo dotyczy śpiwora – tam, gdzie chłodno dostajemy dodatkowe koce, a tak zawsze jest coś czym można się nakryć i nie zmarznąć w nocy. Przed wyruszeniem na trasę trekkingu należy zrobić selekcję naszych rzeczy i podzielić je na zbędne i niezbędne. Te pierwsze można zwykle po dogadaniu się z właścicielem hostelu w Pokharze czy Katmandu zostawić na miejscu i nie targać ze sobą na ponad 5 tys. metrów. Tam na prawdę każdy gram waży podwójnie. Sprawa najważniejsza – wygodny plecak. Zwykle każdego dnia mamy do pokonania około 15 mamy ciężki/niewygodny/źle spakowany plecak to nawet Himalaje mogą nam nie sprawiać frajdy. Warto więc zwrócić szczególną uwagę na ten aspekt techniczny. Jedzenie i picie na trasie. Jeśli organizujecie trekking sami, bez pomocy lokalnej agencji to nie macie dylematu – żywicie się na trasie w napotkanych schroniskach. Nie ma z tym problemu i są na tyle często, że nie umrzecie z głodu. Osoby, które jednak wolą mieć przewodnika będą miały wybór: jemy i śpimy w swoim zakresie lub śpimy w swoim zakresie a jemy to co ustalimy w menu przed wyjściem w agencji. Opcja druga jest mniej korzystna, bo nie wiemy, co 3., 5. czy 8. dnia trekkingu będzie „za nami chodziło”. Wg mnie opcją najlepszą dla osób, które pierwszy raz idą na trekking w Himalaje zabrać ze sobą przewodnika, ale jedzenie i spanie samemu organizować sobie podczas trekkingu. Przewodnik oczywiście jest po to, aby nam pomagać. W jednym z Guest Houseów na trasie. Przed wyjściem na trasę w Pokharze lub Katmandu należy kupić około 2 kg różnego rodzaju czekoladek i batonów, aby ładować akumulatory. Na trasie takie frykasy są dość drogie tak jak i woda. Wody na trasę nie jesteśmy w stanie zabrać ze sobą. Jest ona jednak stosunkowo droga – im dalej tym droższa. Najlepszą metodą jest zabranie z Polski tabletek oczyszczających lub preparatu na bazie chloru, którego 3 krople na litr oraz półgodzinny okres odkażania sprawiają, że każde źródełko po drodze może być dla nas wodopojem :) Następny odcinek poświęcony będzie tematom: przewodnik – warto czy nie oraz choroba wysokościowa i radzenie sobie z nią. Wysokie botki skórzane damskie 349,90 zł. 469,90 zł - najniższa cena z 30 dni przed obniżką. Beżowe skórzane kozaki damskie 549,90 zł. Czarne skórzane kozaki damskie 549,90 zł. Promocja. Czarne skórzane mokasyny damskie 199,90 zł. 319,90 zł - najniższa cena z 30 dni przed obniżką. Hit cenowy. 41,5 42 42,5 43 44 44,5 45 46 46,5 LOWA BUTY BALDO GTX Cena 862,39 zł Normalna cena 1 119,99 zł 36,5 37 37,5 38 39 39,5 40 41 41,5 LOWA BUTY BADIA GTX WOMEN Cena 862,39 zł Normalna cena 1 119,99 zł 42,5 44 44,5 45 46 LOWA BUTY CADIN GTX Cena 1 047,19 zł Normalna cena 1 359,99 zł 41,5 42 43 44 44,5 45 46 46,5 47 48,5 LOWA BUTY BALDO GTX Cena 862,39 zł Normalna cena 1 119,99 zł 36,5 37 37,5 38 39 39,5 40 41 41,5 42,5 LOWA BUTY BADIA GTX WOMEN Cena 862,39 zł Normalna cena 1 119,99 zł 43 44 45 46 46,5 47 48,5 LOWA BUTY RENEGADE GTX Cena 746,89 zł Normalna cena 969,99 zł 41 41,5 42 43 44 44,5 46 46,5 48,5 LOWA BUTY RENEGADE GTX Cena 746,89 zł Normalna cena 969,99 zł 41,5 42 43 46 46,5 47 LOWA BUTY RANGER III Cena 1 008,69 zł Normalna cena 1 309,99 zł 41 42 42,5 43 44,5 45 46,5 LOWA BUTY TIBET GTX Cena 1 124,19 zł Normalna cena 1 459,99 zł Pokaż filtry Opcje zakupów Cena Rozmiar Kolor płeć Cholewka Podeszwa Cena zawiera. Zakwaterowanie w hotelach o wysokim standardzie turystycznym w pokojach dwuosobowych; Prywatne transfery lotniskowe; Prywatny transfer do Manthali; Zakwaterowanie w lokalnych lodge w trakcie wędrówki w pokojach dwuosobowych (12 noclegów) Obóz namiotowy na Mera High Camp (1 noc) Przelot do Lukla i z powrotem Jakie buty w góry wybrać, czyli praktyk o tym, co na stopy ubrać, gdy butów górskich takie zatrzęsienie? Znane przysłowie głosi, że złej baletnicy, to i przeszkadzać może – rąbek u spódnicy. A co dopiero źle dopasowane baletki. 😉 Zarówno na scenie operowej, jak i na stromej przełęczy z mnóstwem ostrych kamieni pod stopami trzeba mieć odpowiednie do danej aktywności obuwie. Wiele osób zastanawia się, jakie buty w góry zabrać, na jaki rodzaj, markę i model się zdecydować. Mając już jakieś tam doświadczenie związane tak z chodzeniem, jak i wspinaczką po górach, głośno sobie to pytanie zadałem (“Jakie buty w góry poleciłbym?”). Ogólna odpowiedź jest prosta: solidne i odpowiednie do danego podłoża, warunków klimatycznych i stopnia trudności. A przy tym pasujące rozmiarem (bo buty górskie trzeba wybierać z uwzględnieniem adekwatnej warstwy skarpet, lub/i ogrzewaczy stóp) i ceną do wielkości naszych stóp i głębokości kieszeni. W każdym razie, kto raz się pomylił przy wyborze odpowiednich butów górskich (tak jak zdarzyło mi się to, idąc na Mont Blanc – o czym piszę tutaj (to ma nauczkę na przyszłość): Puchnąca stopa, nie mylić z cuchnąca Niezależnie od tego na jakie buty w góry się zdecydujemy, to trzeba pamiętać, że nasze stopy pod wpływem ekstremalnego wysiłku puchną. Tym samym ich objętość rośnie nawet o 1 rozmiar i ta większa powierzchnia musi się gdzieś zmieścić. Ponadto, należy zwrócić uwagę na botki wewnętrzne, w które wyposażone są zaawansowane modele butów wysokogórskich. Porządnie wykonane botki zazwyczaj cechują się specjalnie wzmocnioną podeszwą, tak że możliwe jest chodzenie w nich samych np. pod namiotem. To bardzo praktyczne rozwiązanie, zwłaszcza jeśli temperatura w środku obozowiska robi się niepokojąco niska. Wytrzymać bez takich de facto dwuczęściowych butów na lodowcu w górach (zwłaszcza tych bardzo wysokich) byłoby naprawdę trudno. Wspinaczkowego obuwia ani raków w tym wpisie omawiać nie będę, bo nie zmieściłbym się w 1-2 akapitach, a nie chcę tylko ślizgać się po powierzchni ciekawego skądinąd tematu. Po więcej informacji zapraszam tutaj: Salewa Crow. Sprawdzone buty na zimę w Tatrach Podczas podejścia na Giewont Śnieg stopniał i pozostawił błoto. Tego dnia było trochę za gorąco. Jednak przy pokrywie śnieżnej zdają egzamin! Kiedy śnieg i lód kryje tatrzańskie szlaki, zakładam na stopy obuwie Salewa Crow, które sprawdzają się także latem w Alpach np. na Grossglocknera. Za to są już niewystarczające, jeśli w planach mamy zaatakować Kazbek i Elbrus. Wierzcie mi – byłem tam i miałem na sobie już obuwie z innej półki. Widać to zresztą jak na dłoni na zdjęciach tu zawartych: Zamberlan Karka, Scarpa Phantom. Buty wysokogórskie Tam konieczne są buty wysokogórskie. Do takich należą używane przeze mnie Zamberlan Karka RR – jeden ze starszych modeli, dostatecznie ciepłe, lecz niepozbawione innych wad. Niedociągnięcia odzieży zazwyczaj – jak to się zwykło mawiać – wychodzą w praniu 🙂 natomiast mankamenty butów górskich podczas wymagających ataków szczytowych (dla mnie były po prostu za ciężkie choć muszę przyznać, że wygodne) Doświadczyłem tego, wchodząc na liczący prawie 6500 m Mera Peak Mój kolega w Himalajach używał Scarpa Phantom 6000, które świetnie sprawdziły się w boju. Są znacznie lżejsze od tych wysokogórskich butów w góry przeze mnie zakładanych, a powyżej 4500 m to każdy gram więcej powoduje szybsze zmęczenie materiału. Mam tu na myśli nogi – tak przez nas lubiane kończyny stanowiące o przeniesieniu „napędu” w dół. Niestety, im lżejszy i nowocześniejszy model butów górskich, tym jego cena idzie w górę. Zamberlan Karka 6000 RR Buty górskie na zamówienie? W sumie to by się nawet zgadzało: skoro buty w góry, to ich cena też podąża w tym samym kierunku:-) A jeżeli macie bardzo gruby portfel lub jako przedstawiciele dowolnej zimowej dyscypliny sportowej osiągniecie international level, to wówczas jest szansa, że będziecie mogli włożyć takie buty górskie, jakie powstają na zamówienie polskiej kadry skoczków narciarskich. Jak można dowiedzieć się z mediów, podopieczni Michała Doležala wspierani przez Adama Małysza (w randzie dyrektora) współpracują od kilkunastu miesięcy z polską firmą Nagaba, która szyje supernowoczesne buty, specjalnie dopasowane do kształtu stopy. To chyba najwyższa półka cenowa i technologiczna butów górskich, jaką sobie można wyobrazić. Oby każdy trekker i wspinacz mógł kiedyś przywdziać takie buty w góry wychodząc. Głosy gości / Wystaw ocenę [Razem: 14 Średnia ocena: 5]
Himalaje, jeśli przez kilka lat nie były używane, potrafiły wykończyć człowieka. Albo stopy odzwyczajały się od nich, albo te Himalaje odzwyczaiły się od człowieka i/lub mściły za to kilkuletnie zapomnienie. W maju 2000 r. byliśmy w grupie przewodnicko-studenckiej w Karpatach Południowych, w Górach Şureanu i Retezat.
W miniony wtorek rano zajrzałem do swojego telefonu. Jakiś nieprzeczytany sms. Z poprzedniego dnia. Od Dawida, naszego doktoranta: Kojarzy Pan te buty? Polsport Wałbrzych Takie nowki wpadly mi w rece (Poniedziałek, 10 stycznia 2022; 15:00) Szok i niedowierzanie!!!! Jakby czas się cofnął o przynajmniej trzy dekady. Nie pasowały tylko te kafle i panele podłogowe. I to, że widzę to wszystko na wyświetlaczu smartfona... Wstukałem odpowiedź: To są kultowe „Himalaje” z wałbrzyskiego „Polsportu” (fabryka na Białym Kamieniu, zlikwidowana po pocz. lat 90.) – miałem trzy pary takich. Były świetne! Trzeba je zaimpregnować. (18:37) Po dwudziestu minutach odpowiedź Dawida z trochę nieoczekiwanym pytaniem: Jaki ma Pan numer buta? (18:57) To ja na to: 41 lub 42 (22:26) Zaś dwie minuty później dostaję takie coś: No to buty sa dla Pana?? (22:28) Z wrażenie odpisałem dopiero następnego dnia rano: Ojej?! A skąd je wydobyłeś? (wtorek, 11 stycznia 2022, 08:45) Za chwilę przyszedł ostatni sms w tej konwersacji: Jak meble kupowałem to mi sie trafiły. O której godzinie bedzie Pan w instytucie? (09:22) Jeszcze w tym samym dniu, we wtorek 11 stycznia 2022 r., gdzieś tak koło czternastej, dostałem w prezencie moją czwartą parę wałbrzyskich Himalajów (pozwolę sobie w tym tekście nie wstawiać tej nazwy w cudzysłów). Założyłem je – na próbę – jeszcze w pracy. Od razu poczułem ten charakterystyczny ciężar i sztywność cholewki i podeszwy himalajowych nówek. Poprzedni raz doświadczałem tego uczucia na początku listopada 1991 r., tuż przed zaimpregnowaniem mojej trzeciej pary takich butów. Ta ostatnia para służyła mi do późnej jesieni 1997 r. Były już totalnie wykończone – bieżnik był zupełnie zdarty, pojawiły się też pęknięcia cholewek obydwu butów. Na zimowy wyjazd w Tatry w lutym 1998 r. kupiłem jakieś Boreale, model Bulnes. Znacznie lżejsze, chyba trochę wygodniejsze, a jednocześnie dość sztywne i, podobnie jak Himalaje, dobrze współpracujące z rakami. Pożegnanie z Himalajami stało się faktem. Przyszło nowe – po Borealach były kolejne pary butów najrozmaitszych firm włoskich, niemieckich i szwajcarskich. O nabyciu nowej pary Himalajów zupełnie nie myślałem - zresztą fabryka, w której je produkowano, zlokalizowana przy ul. Ignacego Daszyńskiego 11 w wałbrzyskiej dzielnicy Biały Kamień, na początku lat 90. została zlikwidowana (w tamtych latach padło zresztą całe zjednoczenie „Polsport” producentów polskiego sprzętu sportowego i turystycznego). Nastał więc czas, aby przed ewentualnym zakupem nowych butów dokonywać porównań Boreali z włoskimi Asolo (najlepsze były te produkowane w Rumunii), jakimiś Meindlami, Aku i czymś tam jeszcze. I tylko czasem pojawiała się podczas tych porównań refleksja – dlaczego one nie są szyte, jak te moje stare Himalaje (chodzi o połączenie podeszwy z cholewką), tylko wymyślono i stosowano jakieś skomplikowane klejenie, debilny natrysk czy też zgrzewanie. Ale te żachnięcia i powroty do przeszłości trwały tylko przez krótkie chwile... A teraz, 11 stycznia 2022 r., na około tydzień przed moimi 61. urodzinami dostaję od Dawida taki zaskakujący prezent – no właśnie... jaki ten prezent jest, jak go mam rozumieć? - Bo czy on dzisiaj jest aby praktyczny? Czy mam te ciężkie buciory zaimpregnować (staną się wtedy jeszcze cięższe, bo terpentyny, wosku pszczelego i jeszcze jakichś innych socjalistycznych wynalazków chłonęły one, pamiętam, olbrzymie ilości) i po niemal ćwierćwieczu wybrać się w czymś takim w góry? - A może jednak to tylko eksponat muzealny? - Czy wreszcie też coś, czym tylko zaszpanuję na jakiejś imprezie turystycznej, najlepiej z serii tzw. jubileuszowych, ale już na wyjście na górski szlak się nie odważę? Pojawiały się jeszcze inne pytania, ale też jeszcze więcej wspomnień... Wspomnień himalajskich... O wytwarzanych w Wałbrzychu Himalajach dowiedziałem się w lipcu 1982 roku. O fabryce „Polsportu” na Białym Kamieniu oczywiście już wcześniej wiedziałem. Że szyją tam najlepsze w Polsce skórzane piłki, również buty do koszykówki, że coś tam jeszcze. Ale że buty górskie? W liceum nosiliśmy „pionierki”, ktoś miał Trapery z Nowego Targu, natomiast butów szytych w fabryce oddalonej od moich rodzinnych Świebodzic o jakieś raptem niespełna 10 km, zupełnie nie kojarzyliśmy. Właśnie w lipcu 1982 r. pojechałem na swój pierwszy obóz ze Studenckim Kołem Przewodników Sudeckich. Byłem po drugim roku studiów i zarazem po kursie na studenckiego przewodnika sudeckiego, ale jeszcze przed otrzymaniem uprawnień. Trwający niemal trzy tygodnie obóz zorganizowany został nie w Sudetach, lecz w Tatrach. Namiot, camping przy Drodze na Olczę, codzienne wycieczki – tylko w polską część Tatr, bo przecież stan wojenny... Buty Himalaje miało może pięć osób spośród naszej kilkunastoosobowej grupy. Wśród nich były dwie dziewczyny. Z jedną z nich – Małgosią – zrobiłem wtedy dość sporo wycieczek. Ja wędrowałem w zakupionych jeszcze w licealnych czasach pionierkach, Gosia w Himalajach, które gdy tylko wchodziliśmy na piarg lub mokrą skałę pokazywały, po co zostały zaprojektowane i uszyte przez wałbrzyskich szewców. Z tego obozu mam kilka zdjęć obutych w Himalaje stóp. Tu na jakimś słupku granicznym na Czerwonych Wierchach (dwie osoby w Himalajach, dwie w pionierkach, jedna w wojskowych): A tu Gosia i ja przy nieistniejącym już schronisku na Polanie Pisanej I chwilę później (a może jednak wcześniej?) Gosia z jednym z kolegów (Michałem) przy kapliczce zbójnickiej w Dolinie Kościeliskiej O sprzęcie turystycznym (i wspinaczkowym) podczas ówczesnych wyjazdów zbyt wiele się nie rozmawiało (przynajmniej w porównaniu do dzisiejszych czasów) – istniały socjalistyczne ubraniowe i sprzętowe standardy, stąd wieczorne rozmowy dotyczyły raczej przygód w górach, kwestie wyposażenia turystycznego wypływały poniekąd mimochodem. Ale jedną taką rozmowę zapamiętałem, dotyczyła bowiem wałbrzyskich Himalajów i mnie. Któryś z naszych przewodników, który mnie żółtodzioba dopiero wtedy po raz pierwszy spotkał w Tatrach, zapytał się, skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, że ze Świebodzic, usłyszałem coś takiego: „To świetnie, gdy trzeba będzie wymieniać starte podeszwy Himalajów, będzie miał kto odebrać nowe z fabryki”. Wtedy właśnie dowiedziałem się o szytych na wałbrzyskim Białym Kamieniu „Himalajach” i wyczynowych wysokogórskich „Zawratach”, o możliwości zamówienia i wymiany protektorów (podeszew), o tajemnicach ich impregnacji (łącznie z wkładaniem do odpowiednio rozgrzanego piekarnika pokrytych impregnatem butów), o ich rozlicznych plusach i nieco mniej licznych minusach. I być może wtedy właśnie zamarzyłem sobie, że i ja kiedyś takich Himalajów się dorobię. Stało się to dopiero jesienią 1983 r. Podczas trwającego dobę przejścia z Barda do Boguszowa Gorców (taki kaprys zrobienia w ciągu 24 godzin normy na brązową odznakę GOT – opis tego przejścia: ) gdzieś w połowie odcinka biegnącego przez Góry Sowie, w środku nocy, bo o godz. 3:30, odpadła mi duża część podeszwy od mojej pionierki. Z powiązanym sznurówkami bucie doszedłem do celu, ale na następny górski wyjazd butów już nie miałem. Trzeba było coś kupić. Kupiłem – Himalaje! Nie wiem skąd miałem pieniądze. Pewnie coś zarobiłem podczas jakichś wykopalisk, na pewno pomogli moi Rodzice, szczegółów już nie pamiętam. Nie pamiętam też ceny. Ale była z gatunku okrutnych – coś mi chodzi po głowie 6500 zł, ale pewny tego nie jestem. Załatwiłem skądś wosk pszczeli, załatwiłem terpentynę, pewnie coś jeszcze do tej mikstury dodałem. Roztopiłem, pokryłem surową skórę jednego buta, później drugiego i włożyłem to do piekarnika. Stres potężny, wszystkie zasłyszane opowieści o spalonych podczas impregnacji butach, tłukły mi się po głowie. Ale po wyjęciu butów z pieca odetchnąłem z ulgą, nawet fajnie pachniały (to efekt użycia terpentyny i wosku pszczelego; osobom, które do impregnacji stosowały krem Limomag, tj. krem do natłuszczania, nawilżania, pielęgnacji skóry... ale takiej ludzkiej (!!!), buty natomiast długo pachniały apteką), wszystko poszło fajnie. Mogłem więc jechać w góry w nowych butach. W moich Himalajach! Debiut miał miejsce w Karkonoszach. O, gdzieś pod tym kioskiem „Ruchu” (dziś już oczywiście nieistniejącym) na pętli autobusowej w Podgórzynie Górnym, naprzeciw baru „Pod Skałką”, w sobotę 19 listopada 1983 r. moje pierwsze Himalaje zetknęły się z sudeckim gruntem. Na tym zdjęciu ich nie widać, bo miałem je przecież na nogach (a fotka jest moja), ale himalajski klimat podtrzymywany jest przez stojący obok rozbawionej Agnieszki plecak o nazwie... „Himalaje” (!!!) - też z „Polsportu”, ale nie z Wałbrzycha, tylko z Bydgoszczy. A dzień później przy schronisku na Przełęczy Okraj po raz pierwszy zostały fotograficznie uwiecznione. Akurat zdjęcie i przedstawiona na nim persona takie sobie, ale za to jakie buty! Byłem dumny jak paw! To widać! (tak na marginesie, fiacik oczywiście nie mój) To właściwie szczęśliwy traf, że z tego pierwszego wyjazdu mam chociaż to jedno zdjęcie moich Himalajów. Oglądam w tej chwili fotografie z następnych wyjazdów i wcale ich (tzn. sfotografowanych butów) tak dużo nie ma. Bo kto by specjalnie robił fotki butom!? Chociaż, akurat na tym zdjęciu widać himalajską podeszwę (zdjęcie zrobione w kwietniu 1984 r. gdzieś pod Wambierzycami w Górach Stołowych) Więcej takich fotografii, co raczej nie dziwi, jest z dłuższych wyjazdów, podczas których wykonywało się nie kilkanaście (jak podczas sobotnio-niedzielnych sudeckich wycieczek), lecz kilkadziesiąt lub nawet przeszło setkę zdjęć. Tak było chociażby podczas naszego kołowego lipcowego obozu w Tatrach w 1984 r., czy też miesiąc później, tj. w sierpniu 1984 r., w rumuńskich Karpatach Wschodnich (Góry Rodniańskie, Góry Kelimeńskie, Góry Suhard, Bukowina rumuńska) Pamiętam też, jak na jedną kilkudniową wycieczkę narciarską w Beskid Sądecki wrzuciłem do plecaka, tak na wszelki wypadek, również i Himalaje. Przydały się – podczas zjazdu z Jaworzyny Krynickiej do Złockiego jedna narta złamała się w czubie. Buty do nart biegowych trafiły więc do plecaka, a ja ze złamaną nartą i w Himalajach na nogach pojechałem do fabryki w Szaflarach reklamować narty (reklamację przyjęto – narta była wadliwa; w czubie drewnianej narty ukryty był sęk, z jednej, spodniej strony narty zasłonięty laminatem, z drugiej lakierem – w tym miejscu narta się złamała). Kolejne dni zamiast w Beskidzie Sądeckim spędziłem w Tatrach. Na Himalajach dobrze trzymały się raki, nawet te wyprodukowane w kieleckiej manufakturze Kazia Mordercy (PRL-owskiego monopolisty w dziedzinie produkcji sprzętu alpinistycznego), w dodatku związane z butami przy pomocy kawałków liny podciągowej. Zdjęcie ze wspinaczki w Śnieżnych Kotłach w Karkonoszach w styczniu 1985 r. A jednocześnie były na tyle lekkie, że można było w nich stąpać po lśniących karoseriach limuzyn (niebieski szlak na Trójgarb z Witkowa – marzec 1985 r.) Lub wzlatywać ponad [śląski] Olimp (zabawa andrzejkowa na Ślęży w 1985 r., podczas której robiłem za Hermesa i do moich Himalajów przytwierdzone były będące atrybutem tego jegomościa skrzydełka) Pierwsza para Himalajów padła mi na początku czerwca 1986 r. Drugą zaimpregnowałem miesiąc później, tuż przed tygodniowym wyjazdem w Bieszczady. Dały mi tam trochę do wiwatu, dlatego... nigdy później tej parze nie ufałem. Przez najbliższych kilka lat na dłuższe wędrówki jeździłem w innych butach, kupionych w 1987 r. w czeskim Nachodzie bardzo fajnych Botasach (pamiętam, że miały szpanerskie czerwone sznurówki ). Himalaje zakładałem zimą – na śnieg. Dlatego też nie mogę znaleźć porządnych fotografii z tą moją drugą parą wałbrzyskich trzewików (taka była bowiem oficjalna, fabryczna nazwa tych butów – „Trzewiki wysokogórskie Himalaje”) – zawsze były zanurzone w jakimś kopnym śniegu. Nieco więcej szczęścia do fotografii miała moja trzecia para. Ba, górski debiut tych moich ostatnich Himalajów zapisałem nawet w kajecie z moimi wycieczkami (11 listopada 1991 r. - „Inauguracja trzeciej pary moich „Himalajów”). Była to wycieczka na Ostaš koło Polic nad Metują i do Adršpachskiego Skalnego Miasta w czeskich Górach Stołowych. Mam kilka zdjęć z tej wycieczki – skały, skały, skały i późnoromański portal w Policach. Butów na nich nie ma! Są za to na zdjęciach z Rajdu Sudeckiego SKPS, organizowanego w maju 1992 r. w Rychlebskych horach i terenach z nimi sąsiadujących. Buty widać, ale chyba tylko ja wiem, że to Himalaje – bo je pamiętam. Zdjęcia są spod Smreka oraz z zakończenia rajdu na zamku Edelštejn. Pierwszy karpacki wypad trzeciej pary to październikowe Gorce w 1992 r. Na kilku zdjęciach widać, co mam na nogach. Znalazłem jeszcze jakiś listopadowy (1992 r.) Plac Słoni - Sloní náměstí w Adršpachskim Skalnym Mieście... ... i kilka rodzinnych wypadów w różne części Sudetów, chociażby marcową (1995 r.) wycieczkę w Karkonosze i jakieś wędrówki w okolicach Borowic i Przesieki w sierpniu 1995 r. Ostatnia zadokumentowana wycieczka trzeciej pary to ponownie czeskie Góry Stołowe, a ściślej moment poprzedzający wkroczenie naszej rodzinki w labirynty Teplickiego Skalnego Miasta. Ale tu jeszcze nie opuściliśmy rynku w Teplicach nad Metują, bo na dobranockowego czeskiego krecika - krtka, nawet przez wystawową szybę, trzeba było jednak przez chwilę popatrzeć (sierpień 1997 r.) W naszym domu była jeszcze czwarta para Himalajów. W kwietniu 1986 r. udało się kupić „z drugiej ręki” prawie nieużywane buty dla mojej żony Bożenki. Należało tylko poprawić impregnację. Ktoś to wcześniej próbował robić, ale na szczęście bardzo „subtelnie”. Na Rajd Sudecki SKPS w maju 1986 r. były już gotowe – zdjęć nie mamy, gdyż ja byłem na innej trasie niż żona; spotkaliśmy się dopiero na zakończeniu Rajdu na zamku Karpień, lecz wtedy myślało się raczej o wybuchu w Czernobylu i powrocie do domu, a nie o robieniu zdjęć. Ale miesiąc później były już Karkonosze i gdzieś tam pod Chatką AKT koło Bażynowych Skał pstryknęło mi się takie zdjęcie. Przypuszczam jednak, że nawet wałbrzyscy szewcy z Białego Kamienia swojego produktu w tej plątaninie nóg by nie rozpoznali. Minęło półtora miesiąca i obiektyw mojego Zenita TTL spisał się już lepiej. To oczywiście Bieszczady i od wielu już lat zamknięty szlak na Krzemień. W październiku 1986 r. były Karkonosze... ... a w lutym 1987 r. Piryn w Bułgarii „Himalajki” Bożeny były noszone nie tylko na tzw. poważnych wyjazdach, ale też na sudeckich rodzinnych jednodniówkach. Tu jakaś majówka w Masywie Ślęży w 1989 r. Nieco wcześniej też rodzinne Karkonosze i zielony szlak przez dolinę Pląsawy (wrzesień 1988 r.) ... okolice zamku Cisy (październik 1988 r.) i ponownie Karkonosze z nieistniejącym już czeskim schroniskiem na Śnieżce we wrześniu 1989 r. Purpurowe Jeziorko w Rudawach Janowickich w listopadzie 1989 r. Tzw. rumuńskie zakończenie sezonu SKPS w nieodżałowanej Bacówce pod Trójgarbem w grudniu 1989 r. Nieco później na Śnieżniku spotkały się dwie pary Himalajów (luty 1990 r.) a tu Himalaje mojej żony weszły w interakcję z narciarskimi butami biegowymi z „Polsportu” w Krośnie – rzecz się działa w Bukowcu w Rudawach Janowickich w lutym 1991 r. Gdy przygotowywałem ten rodzinno-himalajski tekst musiałem oczywiście przejrzeć dość sporą liczbę fotografii z najrozmaitszych wyjazdów górskich. Zacząłem patrzeć na nogi, głupio się przyznać, koleżanek i kolegów, również nogi innych uchwyconych w moich zdjęciach nieznanych mi ludzi. Wcześniej oglądając zdjęcia nie zwracałem uwagi na to, co sfotografowani ludzie mieli na swoich stopach. Dopiero teraz zacząłem uważniej patrzeć i moja konstatacja była taka, że odpisując Dawidowi na jego sms-a sprzed kilku dni naprawdę nie skłamałem – wałbrzyskie Himalaje rzeczywiście były „kultowe”. Słowo dzisiaj powszechnie nadużywane, lecz w tym przypadku chyba uzasadnione. Wrzucę tu kilkanaście fotografii – mam nadzieję, że żaden z dawnych właścicieli Himalajów z Wałbrzycha nie będzie miał do mnie żalu za opublikowanie tych obrazków. Podpisy będą lakoniczne, bo fotki chyba mówią wszystko. Marzec 1984 r. – Prusice koło Złotoryi na Pogórzu Kaczawskim Schronisko „Pod Fortami” pod twierdzą srebrnogórską w Górach Sowich (marzec 1986 r.) Przejście Sudetów czeskich sierpień-wrzesień 1986 r. – Jitravské sedlo pomiędzy Górami Łużyckimi a Pasmem Ještedu (Himalaje ma siedzący w środku Zbysiu, pierwszy z prawej Michał ma włoskie Scarpy; na tej fotce jest jeszcze Włodek Szczęsny, założyciel sieci sklepów górskich „Skalnik” – drugi z lewej, z aparatem fotograficznym-lustrzanką dwuobiektywową). Szef oddziału rumuńskiego Securitate w Bacówce pod Trójgarbem (Góry Wałbrzyskie) – grudzień 1989 r. Sylwester 1989 r. w Rybnicy Leśnej w Górach Kamiennych (zdjęcie Jacka Potockiego) Maciek B. w Gorganach (gdzieś na stokach Jawornika-Gorganu) – sierpień 1990 r. Dolina Szczawnika na Pogórzu Wałbrzyskim – marzec 1991 r. SKPS-owski ślub na zamku Chojnik – maj 1994 r. (zdjęcie Jacka Potockiego) Na zakończenie tej sekwencji zdjęcie z gatunku „genialnych”. Nie wiem, gdzie Jacek Potocki je zrobił, zapewne jednak podczas zakończenia któregoś z organizowanych w maju SKPS-owskich Rajdów Sudeckich. Maj to przecież Wyścig Pokoju i tradycyjna zabawa „w kolarzy” (czyli pstrykania w kapsle na wyrysowanej na ziemi trasie)... I do tego wszystkiego Himalaje! Himalaje, jeśli przez kilka lat nie były używane, potrafiły wykończyć człowieka. Albo stopy odzwyczajały się od nich, albo te Himalaje odzwyczaiły się od człowieka i/lub mściły za to kilkuletnie zapomnienie. W maju 2000 r. byliśmy w grupie przewodnicko-studenckiej w Karpatach Południowych, w Górach Şureanu i Retezat. Mój kolega Piotrek zabrał na ten wyjazd buty nienoszone chyba z pięć lat. Oj, dały mu w kość. Fakt, że i wędrówka na szczyt Batryny (Vârful Bǎtrâna – 1810 m do typowych nie należała – trwała blisko 20 godzin i liczyła ok. 60 km. W każdym razie na pierwszych kilkunastu kilometrach piotrkowe Himalaje nie okazywały jeszcze żadnych swoich kaprysów Ale później zalazły mojemu koledze na tyle za skórę (dosłownie! – raniąc do żywego mięsa), że musiał sięgnąć do obuwia alternatywnego Na Batrynie nastąpiła dla Piotrka chwila ulgi. Niedługa – trzeba było jeszcze uskutecznić nocne przejście do naszych namiotów, rozbitych, bagatela, ponad 20 kilometrów od Batryny... Przez następne dwa dni Piotruś leczył rany. Później jeszcze wybrał się z naszą grupą, cierpiąc okrutnie, na Vîrful Custura Bucurei (2370 m w Retezacie (na fotce przy schronisku „Genţiana” – „Goryczka”)... ... aby po zejściu z gór, zakończyć swoją karpacko-himalajską przygodę w rzymskim mieście Colona Ulpia Traiana Sarmizegetusa. Przedmiot piotrkowych cierpień, czyli para wałbrzyskich Himalajów, została wtedy poświęcona dackim i rzymskim bogom. Do kraju wrócił w sandałach. Ale dzisiaj te buty wspomina z rozrzewnieniem... Tak się dziwnie złożyło, że za mojej młodości w górach wyższych niż Karpaty nie chodziłem w moich Himalajach, lecz w innych butach uszytych również w wałbrzyskiej fabryce – w Zawratach. Taki paradoks nazewniczy – w prawdziwych Himalajach byłem w Zawratach, zaś na tatrzańską przełęcz Zawrat podchodziłem w Himalajach... Zawraty zakładałem rzadko, bo i okazji nie było wiele. Ale to już zupełnie inna historia... Chociaż tutaj, na jednym ze szczytów w Pirynie (1987 r.), ja mam na nogach Zawraty, zaś moja żona Himalaje. Taki wałbrzyski consensus... I nieprawdą jest, że Zawraty to tylko na lodowce lub skały i lód – tu przykład, że i uprawianie w nich boulderingu jest możliwe Okej, trzeba kończyć! Bo ileż można o butach?!
Zapraszamy na wspólny trekking szlakiem Annapurna Circuit, uważanym swego czasu za najpiękniejszy szlak na Świecie oglądnij i zobacz, że Himalaje są równi Dostałem ostatnio bardzo ciekawe pytanie odnośnie tego co warto spakować na himalajski trekking. Co się przyda, a co będzie zbędnym balastem? Postaram się odpowiedzieć o zawartości mojego plecaka na jesienny trekking pod Everest. Poniższy wpis nie jest sponsorowany, ani inspirowany przez żadną z wymienionych marek. Opisuję jedynie własne odczucia, co sprawdziło się podczas trekkingu. Maksymalna waga bagażu Zacznijmy od pierwszego mocnego ograniczenia naszego bagażu. Linie lotnicze latające do Lukli pozwalają na zabranie 15 kg bagażu. Jest to łączna masa bagażu nadawanego i podręcznego. Za każdy dodatkowy kilogram linie lotnicze doliczą opłatę. Niewielką, lecz należy pamiętać, że jeśli wszyscy pasażerowie będą mieli nadbagaż samolot może być przeciążony, a przez to piloci nie wystartują, dopóki jeden z bagaży nie zostanie wyłożony. Przyleci on jednym z kolejnych kursów, gdzie nie będzie plecakowej nadwagi. Jednak w niesprzyjających warunkach może to zająć kilka dni. Więc polecam zapakować tylko to, co niezbędne, maksymalnie 15 kg. Każdą rzecz, trzeba dwukrotnie obejrzeć (i zważyć) przed zapakowaniem do plecaka. Drugim czynnikiem warunkującym rozmiar plecaka będzie to czy na szlak wyruszamy sami, czy w towarzystwie przewodnika/tragarza. Zwykle taka osoba zabiera do 12 kg bagażu na osobę. Jeden Szerpa zabiera pakunki od dwóch osób. Warto jeszcze potwierdzić tę informację w agencji przygotowującej trekking. Więcej o pracy tragarza będzie jeszcze w dalszej części. Jednak nawet jeśli chcemy samemu podjąć wyzwanie rzucone przez Himalaje, należy zabrać jak najmniej rzeczy, które można wykorzystać w jak najszerszym zakresie. Skoro zaprawieni na tej wysokości Szerpowie zabierają niewiele ponad 20 kg, to czy my, śmiertelnicy z nizin, uniesiemy choć połowę z tego? Szerpowie przy pracy W co się ubrać? Czeka nas pełne spektrum temperatur i warunków, na jakie możemy trafić. Od kilkudziesięciu stopni “na dole” (2500 m do dwudziestu stopni mrozu w okolicach bazy pod Everestem. Zatem ubiór na cebulkę na pewno się sprawdzi. Zatem, w co się ubrać? Himalaista Rafał Fronia podczas trekkingu w Khumbu – Zestaw bielizny termo – staje się drugą skórą, nie rozstajesz się z nim na krok, nawet podczas spania. Dlatego też, na dłuższe trekkingi w Himalajach warto zabrać dwa takie zestawy. Warto zainwestować w porządny zestaw koszulki i kalesonów, w moim przypadku sprawdziły się ubrania od polskiego producenta Brubeck. – Koszulki sportowe z długim rękawem – na niższych wysokościach oszczędzałem bieliznę termo, używając koszulek „oddychających” z długim rękawem i jedną z krótkim, którą założyłem przy powrocie, gdy zahartowany w wysokogórskich mrozach, odczuwałem przyjemne ciepło w dolinach. Teraz zastanawiałbym się nad zabraniem koszulek z wełny Merino, które przy dłuższym używaniu nie śmierdzą. Choć w sumie i tak od pewnej wysokości węch jest trochę przytępiony… Na wejściu do Namcze Bazar (3440 m – Polar – idealny na trekking, życie w schronisku, czy warstwa docieplająca pod puch. Miałem polar o gramaturze 300 g/m2 i sprawdził się idealnie. – Softshell – idealna kurtka na wyjścia aklimatyzacyjne, gdzie będzie wiało, lecz będzie wciąż za ciepło na puch. Od jakiegoś czasu używam kurtki Marmot ROM i jestem bardzo zadowolony. Kurtka wielofunkcyjna. Przyda się także podczas zimowego biegania, wyjścia na skitury, czy codziennych dojazdach rowerem do pracy. – Kurtka przeciwdeszczowa – na kaprysy pogody. Może przydać się taka, lekka peleryna. W ciągu moich 3 tygodni wędrówek, nie spadła ani jedna kropla deszczu. Jednak nie można wykluczyć, że może zastać Was opad na szlaku. Deszcz zastał nas na szlaku na Habicht i Ilmspitze w austriackich Alpach Stubaiskich. – Kurtka puchowa – niezbędnik w plecaku himalajskiego wędrowca. Mimo, że pod stopami nie chrzęści śnieg, a słońce świeci, będzie zimno. Bardzo zimno. Odpowiednią warstwę izolacji termicznej docenia się na postojach i większych wysokościach. Warto aby kurtka miała kaptur, który zapewnia ciepło przy himalajskich podmuchach wiatru. Hydrofobowy puch wypełniający kurtkę pozwoli na używanie jej również podczas lekkich opadów, choć należy pamiętać, żeby chronić puch przed wilgocią. Na zdjęciach widzicie mnie w kurtce amerykańskiego producenta Spyder, choć na naszym podwórku istnieją świetnej jakości produkty marek Aura (dawne Yeti), Cumulus, Pajak czy Małachowski. Puch o parametrach 700-750 CUI sprawdził się w moim przypadku. – Czapka – tu przydała mi się czapka z daszkiem (przemyślcie osłonę karku) osłaniająca przed palącym słońcem i ciepła wełniana czapa. Warto zabrać taką ulubioną, bo będzie towarzyszyć Wam bardzo często, także w czasie snu. – Komin/Buff – kolejny niepozorny, a sprawiający ogromną różnicę ciuch, który trzeba mieć. Ochroni przed wiatrem i niesionym przez niego pyłem, ogrzeje i nawilży wdychane powietrze (w 2018 roku o ochronie przed koronawirusami nikt nawet nie myślał). Przyda się też cieplejsza, wełniana/primaloftowa wersja chroniąca przed zimnem na większych wysokościach. Selfie pod południową ścianą Lhotse – Rękawiczki – zabrałem 3 pary rękawiczek – cienkie, na dodatnie temperatury, softshellowe z Decathlonu z możliwością osłony palców jedną kieszonką (super opcja ułatwiająca obsługę aparatu fotograficznego) i ciepłe od Black Diamond, na używanie w kilkunastu stopniach poniżej zera. Nie sprawdziła mi się tylko ostatnia z par, była za cienka na poranne wyjście na Kala Pattar. Było tam poniżej 20 stopni na minusie, w bardziej przyjaznym środowisku, dawały radę, choć oferowany przez producenta komfort na minus kilkanaście stopni był trochę przeszacowany. Zmarzluchy powinny zastanowić się nad puchowymi łapawicami z „jednym palcem”. – Spodnie – wziąłem dwie pary – lekkie spodnie trekkingowe, takie jakich byśmy używali w Tatrach latem i grubsze, softshellowe na lekkim polarku. W obu przypadkach postawiłem na polskiego producenta Attiq i nie zawiodłem się. – Skarpety – warto aby były ciepłe, wygodne i sprawdzone. Najlepiej wełniane lub Merino. W różnych grubościach i wysokościach, aby dostosować do warunków. Oczywiście bez popadania w skrajności, bo wciąż pamiętajmy o wadze plecaka. Minimaliści mogą próbować je przeprać w trakcie wypadu, podpowiadam, że najlepiej schną przytroczone na plecaku. Tak do dwóch dni. Zabrałem dwie sztuki wysokich skarpet Merino, jedne wełniane, wysokie, które używałem jako dodatkowa warstwa podczas najzimniejszych wyjść oraz kilka par trekkingowych skarpet za kostkę. – Bielizna – w sumie podobnie jak wyżej, sprawdzona, wygodna oraz w nie za wielu ilościach. Kilka par w zupełności wystarczy. – Buty – znów nie zaskoczę – miękkie, wygodne i sprawdzone. Duża część z ponad setki kilometrów, jakie przemierzyłem w Himalajach, to piaszczyste drogi jakie spotkamy w Beskidach czy Bieszczadach. Na części z nich ułożono kamienne płyty. Lodowce to znikoma część drogi, a wyglądają one zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałem. Ważne żeby buty dobrze stabilizowały kostkę, mogą mieć membranę GoreTex i muszą mieć gumowy otok, bo od pewnej wysokości będziecie obijać każdy kamień, jaki tylko napotkacie przed sobą. Tradycyjnie polecam buty złożone z jak najmniejszej liczny elementów. I znów dodam, że wejście na Kala Pattar było ekstremalne pod względem temperatur i musiałem rozgrzewać palce u stóp, ale wysokie buty Aku sprawdziły się w tych trudnych warunkach. Miejcie również na uwadze, że po takim trekkingu buty nabiorą odcienia szarego. Pył z himalajskich ścieżek na długo wbije się w powierzchnię zamszu, czy syntetycznych materiałów. Dobrze im zrobi kilkugodzinne torowanie w śniegu, aby powróciły do pierwotnego koloru 😉 Warto zabrać też drugie, lekkie buty – klapki/sandały na chodzenie po lodge’ach i pod prysznic. Zmarzluchom polecam puchowe botki, które sprawdzą się jako wygodne i ciepłe buty schroniskowe. Duży wybór takiego obuwia jest w lokalnych sklepikach Katmandu oraz Namcze. Zwróćcie uwagę jak buty zmieniają kolor na różnych zdjęciach – Śpiwór – tak jak pisałem już w relacji z trekkingu, temperatura w pokojach rzadko przyjmuje wartości dodatnie. Aby dobrze przespać noc trzeba zawinąć się w kokon izolowany puchem. Jak już wspominałem wcześniej, mamy trzech świetnych producentów sprzętu puchowego. Swoje sny powierzyłem śpiworowi Baza+ od Yeti (obecnie Aura). Komfort -9, ekstremum -18. Przy najzimniejszych noclegach wspierałem się w nocy polarem, ale uznałem, że taki zakres temperatur przyda się nie tylko w himalajskich sytuacjach. Kilka osób zasugerowało w komentarzach, że zamiast śpiwora można zabrać tylko wkładkę do śpiwora. Jest to „prześcieradło”, w które możemy się otulić pożyczając śpiwór np. w alpejskim schronisku. Przyda się też w Nepalu, gdzie właściciele lodge-y dostarczą do pokoju nawet parę kołder puchowych, którymi można się nakryć. Innym sprawdzonym patentem jest włożenie do śpiwora butelki z ciepłą wodą przed pójściem spać. Docenimy to działanie, gdy otulimy się wygrzanym puchem. To jedno z najwspanialszych odczuć, gdy stale jest zimno. Będąc przy temacie butelek, niektórzy z Was sugerowali, że pusta butelka w śpiworze przyda się, aby nie biegać nocą do toalety. Odważna propozycja, ja bym co chwila sprawdzał, czy jest ona dobrze zakręcona. 😉 – Kijki trekkingowe – bardzo przydatny gadżet, który wesprze nas przy łapaniu oddechu powyżej 5000 m Na co zwrócić uwagę? Wymiar po złożeniu – musi się przecież zmieścić do bagażu podczas przelotów oraz system blokowania długości. Te zakręcane mają tendencję do luzowania się, dlatego zabrałem kijki z zatrzaskiem. Przez trzy tygodnie nie musiałem ich poprawiać. Warto też zwrócić uwagę na masę kijków. Przecież każdy gram się liczy. – Okulary lodowcowe – himalajskie lodowce potrafią oślepić. Dodatkowo działamy na dużej wysokości, gdzie do naszych oczu docierać będzie więcej szkodliwego promieniowania słonecznego. Dlatego ochrona oczu to podstawa. Warto wybrać okulary lodowcowe z najwyższym filtrem kategorii 4. Jeśli masz wadę wzroku, wybór oprawek będzie mocno okrojony. Trzeba szukać typów pozwalających na podpięcie dodatkowo kupowanych wkładek korekcyjnych (do których należny wstawić u optyka szkła z mocą, które z racji konieczności zamówienia dwukierunkowo zakrzywionych soczewek trzeba czekać przynajmniej dwa tygodnie). Umieszcza się je za ochronnymi szybkami. Niestety ramka okularów korekcyjnych lekko drży przy każdym ruchu, lecz dość szybko zaczyna się to ignorować. W trudnych, himalajskich warunkach ciężko o czyste ręce, dlatego wydaje mi się, że soczewki kontaktowe powinny zostać w domu. Moje okulary Julbo Trek Spectron 4 z wkładką korekcyjną wyglądają tak: Okulary lodowcowe z wkładką korekcyjną – Raczki – jeśli wybierasz się na szlak, na którym przechodzisz przez lodowiec, raczki mogą się przydać, jeśli czujesz się niepewnie na lodzie. Szczególnie polecam w przypadku schodzenia w dół lodowca, np. z Gokyo do Khumbu. Są to krótkie, łatwe odcinki, więc jeśli nie zapędzasz się na Icefall, raki zostaw w domu. Podejście na przełęcz Cho La – Plecaki / torby – znowu się powtórzę, że sprawdzony, wygodny plecak to podstawa. Akurat w tej kwestii zaufałem Deuter Guide 45+. Warto pamiętać o przeciwdeszczowym pokrowcu. Jeśli idziemy z tragarzem, wydaje mi się, że najlepiej oddać mu rzeczy w torbie, ponieważ Nepalczycy noszą ciężary, nie na barkach, lecz na głowie. Pakunki są powiązane ze sobą sznurem i za pomocą szerokiej taśmy oparte na czole Szerpy. Choć najlepszym i najbardziej minimalistycznym pomysłem jest zapakowanie rzeczy do worka transportowego. Waży on niewiele, jest pojemny i z łatwością można go powiązać wykorzystując jedną z wystających z niego pętli. Pamiętajcie, że nadając plecak jako bagaż rejestrowany w samolocie, warto go opakować w pokrowiec transportowy lub folię stretch. Dzięki temu, zwisające z plecaka paski i troki nie wkręcą się w pasy transmisyjne na lotnisku. – Scyzoryk – zawsze się przyda, choćby do pokrojenia sera z mleka jaka. Higiena – Żel antybakteryjny i mokre chusteczki – dziś zabierany prawie wszędzie, kiedyś trzeba było pamiętać o zakupie. Razem z mokrymi chusteczkami to codzienna namiastka odświeżenia się. – Papier toaletowy – na wysokości przedmiot pożądania i zazdrości w kolejce do ustronnego miejsca. Ci, którzy nie zabrali go ze sobą, muszą wydać równowartość prawie dziesięciu dolarów kupując rolkę na wysokości pięciu tysięcy metrów. Pamiętaj aby zapakować go w woreczek strunowy, aby nie zawilgotniał. – Chusteczki jednorazowe – przydadzą się każdego ranka, gdy obudzicie się z zamarzniętymi smarkami w nosie. – Płyn do płukania ust – do przepłukania ust po umyciu zębów (woda z kranu nie nadaje się do spożycia, a nawet przepłukania zębów) – Antyperspirant – tu zaskoczenie – zostaje w Katmandu. Może efekt odświeżenia to coś, co było by warte wniesienia kosmetyku na szczyty, jednak efekt blokowania porów i w następstwie wody w organizmie jest niebezpieczny, bo może przyspieszać objawy choroby wysokościowej. Czy jest to mit, czy faktyczne działanie, do końca nie jestem przekonany, jednak na szlaku wszyscy pachną tak samo. 😉 – Apteczka – podstawowy zestaw leków, szczególnie tych, które uśmierzają ból głowy, plastrów i stoperów do uszu to coś z czym nie rozstaję się nawet na wycieczcie w Sudety. Warto wzmocnić go o leki przeciwgorączkowe, nawilżające pastylki na gardło oraz przeciwbiegunkowe. – Elektrolity – np. Litorsal, które będziemy rozpuszczać w butelkowanej wodzie. Podczas wysiłku tracimy mnóstwo soli, które trzeba uzupełniać. Mimo, że brzmi to jak reklama kolejnego suplementu diety – sama woda nie wystarczy! – Krem przeciwsłoneczny z filtrem UV – zabrałem ze sobą tubkę „pięćdziesiątki”. Spalone nosy wracających z trekkingu wędrowców utkwiły mi w pamięci i pamiętałem aby się nasmarować każdego dnia. Duża wysokość, promienie odbijane od bieli lodowców i dość łatwo o oparzenia słoneczne. Warto wybrać kremy z serii dla dzieci, które są podobno mniej szkodliwe dla skóry. – Pomadka do ust – które będą popękane od mrozu, wiatru i suchego powietrza. – Zestaw do kąpieli (mydło, ręcznik szybkoschnący) – warto mieć, bo ciepły prysznic po kilkudniowym trekkingu jest jak nowe narodziny, lecz miejsce kąpieli należy wybrać tak, aby ciepła woda leciała z kranu, a nie z czajnika pełnego wrzątku. Podobno przed atakiem szczytowym himalaiści się nie golą. Ta zasada powinna towarzyszyć podczas trekkingu, ponieważ brudna woda, która jest do dyspozycji może powodować zakażenia ewentualnych ran, które mogą pojawić się podczas golenia. – Pulsoksymetr – to urządzenie badające poziom nasycenia tlenem hemoglobiny we krwi. Zakładamy plastikowy klips na palec i po kilku sekundach uzyskujemy wynik. Nawet niektóre zegarki sportowe potrafią przeprowadzić to badanie (choć wydaje się, że pomiar z użyciem pulsoksymetru da bardziej wiarygodny odczyt). W Nepalu znaleźć można nawet specjalne plakaty, które informują o średnim wysyceniu tlenem krwinek czerwonych w zależności od wysokości nad poziomem morza. Umieszczam go również poniżej. Jeśli uzyskasz wynik znacznie odbiegający od normy, a czujesz się słabo, boli Cię głowa i masz problemy z oddychaniem, to nie bagatelizuj tych objawów, tylko zejdź niżej i daj organizmowi czas na aklimatyzację. Oczywiście jeden pulsoksymetr wystarczy na całą grupę. Porannym rytuałem było mierzenie zawartości tlenu w krwi. Tabela przedstawia orientacyjne wartości na różnych wysokościach. Jedzenie – Termos 1L – podstawa dobrego nawadniania się. Na trekkingu powinniśmy pić przynajmniej 4 litry płynów dziennie, więc litr herbaty to i tak mało. Bardzo polecam termosy firm Esbit i Primus, które sprawdzają się w każdych warunkach, a napój pozostaje ciepły nawet po 36 godzinach. Herbata na szlaku zawsze smakuje wyśmienicie! – Batony/czekolady/ cukierki/ suszone owoce – czyli wszystko co słodkie i co daje kopa. Nie patrz co jest „zdrowe”, tylko bierz to co lubisz. Jak wysokość będzie Ci skręcać żołądek, szybciej sięgniesz po ulubiony baton oblany czekoladą, niż po fit musli. Pamiętaj jednak, że nie lecisz na księżyc i nawet w malutkich nepalskich wioskach położonych w Khumbu wiedzą co to Cola czy Snickers 😉 Ulubiona czekolada smakuje jeszcze lepiej z takimi widokami! Zwróćcie uwagę jak opakowanie napompowało się na wysokości ponad 5000 m Choć tak na prawdę, ciśnienie w opakowaniu jest takie samo jak w fabryce, gdzie je pakowano. To ciśnienie atmosferyczne jest tu niższe niż na poziomie morza. Rożnica ciśnień (około 500 hPa) pozwala zwiększyć objętość opakowania i wywołać obserwowany efekt. Snickers z lokalną etykietą – Suszone mięso – Od Namcze wszyscy jesteśmy vege – to hasło mojej grupy. Powyżej Namcze Bazar nie ma już stałej linii elektrycznej. Lodge czerpią prąd z paneli słonecznych. Z uwagi na przerwy w zasilaniu, lodówki, w których przechowywane jest jedzenie mogą czasowo nie działać. W związku z tym, mięso tam przechowywane może się popsuć. Nie chcą ryzykować zatrucia pokarmowego na tej wysokości, zdecydowaliśmy się na dietę wegetariańską. Rozwiązanie to sprawdziło się, bo nikt nie miał poważnych dolegliwości żołądkowych. Choć patrząc na to jak przechowywane jest mięso nawet w Katmandu, zastanawiam się, czy to nie powinno być hasło wyjazdów do całego Nepalu. Jeśli jednak jesteś mięsożercą, warto zabrać kilka paczuszek suszonej wołowiny (uwielbiam Beef Jerky od Wild Willy), które można przegryzać w trakcie trekkingu. W sklepach można też kupić suszone mięso kurczaka (Chicks & Sport), które jednak nie przekonało mnie z wyglądu do jedzenia na surowo. Za to świetnie wzbogaca wegetariańską zupę i w tej postaci smakuje wyśmienicie. – Liofilizaty? – ogólna zasada spania w nepalskich lodge-ach brzmi – jesz tam gdzie śpisz. Dlatego bardzo niewskazane jest chodzenie na posiłki w inne miejsca. Spodziewam się, że także zabranie własnych posiłków było by niemile widziane. Jednak największe głodomory nie wyżywią się nepalskimi posiłkami. Chyba, że zamówisz dal bhat – ryż z warzywami i zupką z soczewicy. Jest to tradycyjne danie mieszkańców Himalajów. Zgodnie z tradycją, można poprosić o dokładkę ryżu i warzyw. Dal bhat w wersji premium, poniżej Namcze, z dwoma rodzajami warzyw i kurczakiem – Tabletki do uzdatniania wody – alternatywa do kupowania wody butelkowanej (pamiętajcie aby miały folię na zakrętce!). Miałem jako zapas, lecz nie użyłem, bo udało mi się kupować wodę w akceptowalnej cenie 1-1,5 USD/litr. W okolicach bazy pod Everestem trzeba już płacić około 4 dolarów za butelkę. Woda, która leci w kranie, a także jest sprzedawana jako przegotowana, lecz także wrzątek wlewany do termosów, pochodzi z rzeki. Woda ta spływa z lodowca, a wraz z nią, spływa wszystko z wiosek położonych powyżej. Nie zapominajmy także o lodowcu Khumbu i rezydujących tam wspinaczach. Z uwagi na dolegliwości żołądkowe, nie polecam pić jej bez przegotowania. Jest to też powód, dla którego odradzałem używanie jej do celów higienicznych. Nie zaleca się także używania alkoholu do zdezynfekowania przewodu pokarmowego. Może negatywnie wpływać na proces aklimatyzacji. – Czosnek – nie mi oceniać, czy to mit, czy faktyczne działanie, lecz słyszałem, że pomaga przy procesie aklimatyzacji. Po tej wiadomości wykupiliśmy wszystkie główki jakie były w lokalnym sklepie. Następnie wkrajaliśmy po ząbku do wszystkich dań. Na pewno nie zaszkodziło, a nasze obiady zyskiwały trochę smaku. Różności – Czołówka – niezbędna do rozświetlania egipskich ciemności. W niektórych pensjonatach może nie być światła na korytarzach, w pokojach lub toaletach. Dlatego czołówkę warto mieć zawsze pod ręką. – Worki kompresyjne – nie dość, że pozwalają na zmniejszenie objętości bagażu, to dość łatwo możemy organizować rzeczy ze względu na ich grubość, czy przydatność do ponownego założenia. Dodatkowo bagaż zabezpieczony jest przed wilgocią i wszędobylskim pyłem. Worki kompresyjne występują w różnych objętościach i kolorach. Polecam te bardziej rzucające się w oczy, aby łatwej było je wyszukać w plecaku. – Mapa i przewodnik – świetne mapy rejonów trekkingowych Nepalu znajdziecie na Thamelu w Katmandu. Kosztują równowartość kilku dolarów. Przewodniki w języku polskim po Nepalu wydaje np. Wydawnictwo Sklepu Podróżnika. Ja korzystałem ze starej książki Janusza Kurczaba – Wokół Everestu i Makalu. Z tego co widziałem, są już nowe wydania przewodnika po Khumbu innego autora. – Powerbank – sprzęt nieoczywisty. W nepalskich lodge’ach nie ma dostępu do prądu. Telefon/aparat można ładować za ladą baru za odpowiednią opłatą, dlatego warto mieć swoje źródło prądu, szczególnie przy większej ilości sprzętu. Powerbank, który sprawdził się już na wielu wyprawach to Xiaomi o pojemności 20000 mAh. Wystarczył na prawie 2 tygodnie ładowania aparatu i telefonu. – Panel słoneczny – czyli bądź eko i samowystarczalny. Ja nie miałem, głównie ze względu na cenę, ale powerbank wspomagany takim panem pozwoli być niezależnym od ładowania w schroniskach. Spotkałem wędrowców czerpiących energię ze słońca i mówili, że to działa i faktycznie pozwala doładować sprzęt elektroniczny. – Długopis i pamiętnik – coś trzeba robić w długie wieczory, a może złapiesz wenę do pisania w tych pięknych okolicznościach przyrody? – Wodoszczelne etui – pozwala na bezpieczne przechowywanie paszportu, gotówki, czy telefonu. Od jakiegoś czasu używam takiego woreczka, który sprawdza się nawet w deszczu, pozwalając na bezpieczne używanie np. mapy w telefonie. Minus – jest przezroczysty, więc zapakujcie pieniądze w kopertę lub pomiędzy stronami dokumentu. – Kartę na wi-fi – w nepalskich schroniskach może nie być ciepłej wody, ale prawie zawsze znajdzie się łącze wi-fi. Dostępne jest dla posiadaczy specjalnej karty umożliwiającej w ciągu np. miesiąca wykorzystać 10 Gb internetu w sieci Everest Link. Kartę można kupić np. w Namcze. Transfer pozwala wysłać zdjęcia, przejrzeć wiadomości i pogodę, czy zadzwonić na WhatsAppie, lecz płynnie filmu raczej nie obejrzymy. – Mała kłódka do zamknięcia plecaka/torby, który oddajemy tragarzom. – Ubezpieczenie – zadbaj o nie przed wyjściem w góry. Trzeba zapoznać się z warunkami ubezpieczenia, a w nich szukać następujących słów kluczowych – ewakuacja helikopterem, wysokość do 5550 m cały świat (lub przynajmniej Azja) może nawet sporty ekstremalne. Z uwagi na zmieniające się warunki świadczeń, należy na bieżąco monitorować ofertę ubezpieczycieli. Nie zapomnij także – Aparat fotograficzny / kamerka – bo naprawdę będzie co podziwiać i ładne kadry będą wchodzić same. – mp3 – z ulubionymi piosenkami na wieczorny odpoczynek. – Dużo radości – bo przecież nie jedziesz tam dla luksusów! Wszelkie rzeczy i sprzęt, które okażą się niezbędne zawsze można dokupić w Lukli bądź Namcze, co też jest pewnym sposobem na odciążenie plecaka na etapie dolotu na trekking. Wystarczy wejść do sklepiku, aby poczuć się jak w najlepszym sklepie ze sprzętem górskim Na koniec najważniejsza rzecz. Pamiętajcie, że w górach płacimy Rupiami Nepalskimi. Przyjmowana jest tylko gotówka (stan na 2018), której zapas należy przyszykować jeszcze w Katmandu. Oprócz Namcze Bazar nie uświadczymy na szlaku bankomatów, a amerykańskie dolary nie wszędzie będą honorowane. Ile gotówki zabrać? Tu nie ma złotego środka, na wyżywienie wydawałem około 3 000 Rupii dzienne (ok. 100 zł). Opłaty za noclegi uiszczał opiekun grupy, a ich koszt był wliczony w cenę wyjazdu. Money! Co do samej wymiany, ja kupowałem rupie za dolary w hotelowej recepcji, która miała minimalnie lepszy kurs niż okoliczne kantory. Jednak to się zmienia i na bieżąco trzeba to śledzić. Można spróbować wypłacić też pieniądze z bankomatu, lecz z tego co pamiętam, transakcja obłożona była opłatą ok. 5 USD. W dużych sklepach spożywczych Katmandu można zapłacić kartą, jednak większość małych sklepików Thamelu przyjmuje tylko gotówkę.
Kurtki są też wyjątkowo odporne na chłód i zagniecenia. Możesz wybrać kurtkę Gore-Tex z materiałem o jednej z trzech konstrukcji: dwuwarstwowej (2L), trzywarstwowej (3L) lub typu Z-liner. W pierwszej membrana połączona jest z tkaniną wierzchnią, podszewka jest osobno; konstrukcja jest wygodna i uniwersalna dla wielu aktywności
Mawenzi z drogi na szczyt Uhuru (Kilimandżaro) Jakie buty wybrać, gdy naszym celem jest wyprawa w góry wysokie? Jakie cechy powinny posiadać buty w góry typu alpejskiego z lodowcami, na co zwrócić uwagę, gdy wybierasz wysokogórskie buty do ciepłego klimatu, a na jakie rozwiązania postawić, gdy udajesz się w Himalaje i inne góry mierzące ponad 6000 m Na te pytania odpowiadam w artykule. Jeśli szukasz butów w niższe góry, to przeczytaj artykuł: Jakie buty w góry?. Góry wysokie, czyli jakie? Na początek ważne pytanie: jak rozumiem pojęcie “góry wysokie”. Na potrzebę tego tekstu przyjmuję, że są to góry powyżej 4000 m o charakterze przeważnie “lodowcowym”, gdzie też często możemy napotkać występowanie stałej pokrywy śnieżnej. Jakie buty wysokogórskie? Odpowiedź dla laika wydawałaby się prosta: buty mają być mocne, ciepłe i sztywne. To niestety jest tylko część prawdy. A ponieważ takie buty w góry wysokie to wydatek zwykle dość poważny (prawie zawsze powyżej 1000 PLN), to i decyzja musi być trafna. Rozpatrując dobór butów opiszę najpierw typy wypraw w góry wysokie i dopiero do tych typów przypiszę odpowiednie (moim zdaniem) rodzaje butów. Oczywiście cały czas poruszamy się w zakresie butów dla wysokogórskiego turysty (trekkingowca) a nie wspinacza. Buty w góry typu alpejskiego z lodowcami Wysokości, na których będziemy wędrować zamykają się w granicach 4000 – 5500 m Noclegi planujemy w schronach i schroniskach górskich lub w hotelach w dolinach, tudzież w namiotach, ale w ciepłych dolinach górskich. Teren, w jakim będziemy się poruszać jest lekko techniczny, czyli z elementami łatwej wspinaczki mikstowej. Dużo będzie chodzenia po lodzie, lodowcu, stromych polach śnieżnych. Na taką wyprawę moja rekomendacja to buty ze sztywną podeszwą i dość sztywną wysoką cholewką (możliwość stabilnego zamocowania raków półautomatycznych lub full automatów). Sztywna podeszwa i cholewka umożliwi dobre trzymanie na stromych polach śnieżnych nawet bez raków. Zwiększy też oczywiście komfort i bezpieczeństwo, gdy będziemy poruszać się w rakach. Buty takie powinny być szyte warstwowo, z jakąś ociepliną w środku. Uwaga! Buty nie muszą (a nawet nie powinny mieć) w tym przypadku wyjmowanego botka wewnętrznego oraz twardej zewnętrznej skorupy. Takie rozwiązanie zawsze zwiększa wagę buta oraz powiększa jego gabaryty. Powoduje też zmniejszenie komfortu w czasie poruszania się w terenie poniżej śniegu i lodowców – piargi itp. Na dodatek buty skorupowe podwójne będą po prostu za ciepłe i stopa w środku będzie cały czas mokra. Jakie modele butów wysokogórskich można polecić na tego typu wyprawę? Osobiście od dobrych kilku lat z powodzeniem używam buty Hanwag Zentauri (na zdjęciu). Są mocne (dobrze impregnowana skóra oraz wysoki otok gumowy) i doskonale wytrzymują kontakt z ostrymi skalnymi krawędziami np. na piargach oraz świetnie trzymają stopę w trudniejszym terenie. Są też wystarczająco ocieplone, by wytrzymać temperatury panujące na planowanych wysokościach. Lekkie zawilgocenie wnętrza w czasie normalnego użytkowania wysuszymy po powrocie w schronisku. Inne podobne modele to np. Scarpa Mont Blanc, La Sportiva z serii Nepal, Zamberlan Mountain Pro Evo. Buty wysokogórskie na wyprawy w ciepłych rejonach świata W tym rozdziale mówię o wyprawach w góry wysokie w strefach o ciepłym klimacie, bez stałej pokrywy śnieżnej i bez znaczących lodowców oraz wyprawy typu trekking wysokogórski (przejście wysoko położnymi dolinami oraz przez wysokogórskie przełęcze). Poruszamy się w zakresie 4000 – 6000 m Przykładowe programy w tym typie to: wyprawa na Kilimandżaro, wulkany Peru, trekking w Himalajach (Everest BC, dookoła Manaslu, dookoła Annapurny), Samsara w Ladakhu, wyprawa na Ararat. W tym typie wyprawy raki zakładamy tylko okazjonalnie (i zwykle są to raki paskowe, inaczej nazywane koszykowymi). Jeśli wybieramy się na tego typu wyjazd górski, najlepiej sprawdzą się buty trekkingowe wysokogórskie. Są to buty dość solidne z wyższą cholewką, wykonane zwykle ze skóry, oblane gumą, tak aby uchronić skórę przed ostrymi krawędziami złomów skalnych. Buty muszą być zszyte z kilku warstw, by zapewniały dobrą izolację termiczną od warunków zewnętrznych. Od prezentowanych poprzednio butów bardziej technicznych, różnią się głównie tym że są bardziej miękkie, wygodniejsze przy długich marszach (zwłaszcza po piargach i szutrach). Co warto podkreślić – podeszwa musi się lekko zginać, aby marsz był komfortowy. Nie sprawdzą się więc w tym przypadku buty wysokogórskie z najtwardszą podeszwą, przeznaczone do raków automatycznych. Jeśli do wspomnianych trekkingowych butów wysokogórskich zastosujemy ciepłe skarpety, to wystarczą one w zupełności do wspinaczki na przykład na wymienione Kilimandżaro. W takim przypadku przy zakupie należy przewidzieć odrobinę więcej miejsca w bucie. Osobiście ostatnio eksploatuję buty Hanwag Yukon (na zdjęciu poniżej). Ten sam but tylko w wersji z GTX nazywa się Alaska. Inne podobne produkty to: Zamberlan 960 Guide, Scarpa Kinesis PRO, Asolo Bajura GV. Buty na wyprawy wysokogórskie – powyżej 6000 m Kolej na wyprawę o prawdziwie wysokogórskim charakterze. Góry powyżej 6000 metrów albo wysokie pięciotysięczniki o zimnym klimacie (np. Elbrus). Również łatwe siedmiotysięczniki. Noclegi najczęściej w namiotach w obozach pośrednich. Z tego powodu brak możliwości wysuszenia butów. Wędrówka prawie cały czas po śniegu i lodzie. Trochę mikstów. Przykłady to: wyprawa na Denali, wyprawa na Pik Lenina, wyprawa na Aconcaguę, Mera Peak i Island Peak w Himalajach, wysokie wulkany Ekwadoru. W tym przypadku jedynym sensownym rozwiązaniem będzie zaopatrzenie się w buty podwójne, czyli z wyciąganym botkiem wewnętrznym. Będzie to niezbędne, by po dziennej aktywności móc go wysuszyć (w naszym własnym śpiworze przez noc). Buty takie kiedyś nazywane były “skorupowymi”, bo wykonane były podobnie, jak buty narciarskie z zewnętrzną plastikową skorupą. Obecnie są to różne kombinacje miękkich i twardszych kompozytów czy też tkanin kewlarowych itp. Często ten but jest już zintegrowany z ochraniaczem przeciwśnieżnym. Osobiście korzystam z dość uniwersalnego i lekkiego modelu La Sportiva – Spantik (na zdjęciu). Firmy mają teraz w swojej ofercie zwykle dwa zbliżone modele, tak jak na przykład Scarpa, gdzie lżejszy model “6000” przeznaczony jest na góry o zbliżonej do tej właśnie wysokości, a cięższym model, czyli “8000” zaplanowany jest do użytkowania w górach naprawdę wysokich. Na koniec jeszcze jedno dość istotne wyjaśnienie. Zwłaszcza dla osób mówiących: “ja tam nigdy nie marznę w stopy”. Na dużych wysokościach nasza krew gęstnieje w związku ze zwiększoną liczbą czerwonych krwinek (proces aklimatyzacji). Jeśli jest gęstsza, to gorzej dopływa do naczyń kapilarnych w naszych palcach u stóp i w dłoniach. Dłonie rozgrzać jest łatwiej, ale stopy wciśnięte w twarde buty, gdy raz zmarzną, to naprawdę trudno będzie je rozgrzać ponownie. I krok do tragedii zostaje niewielki. To że nie marzniecie w palce na 2000 czy 3000 m nawet w zimie, to zupełnie inna bajka. Uwierzcie, że powyżej 6000 metrów wszystko wygląda inaczej. Dlatego buty muszą być ciepłe, zawsze suche i rozgrzane zanim je ubierzemy na nasze stopy na tych wysokościach. Jarek „El Comandante” Figiel Wyprawa do Nepalu dla miłośników gór i trekkingu. Górska wędrówka do Everest Base Camp na wysokości 5 364 m n.p.m. po stronie nepalskiej. Start trekkingu w Nepalu w Lukli na wysokości ok. 2 800 m npm, szlak wiedzie przez Phakding, Namche Bazar, Tengoche, Dingobche aż do Kala Pattar na 5545 m npm. Niezapomniane widoki na Mount Everest.

iStockButy Spacery Na Pociąg W Himalaje - zdjęcia stockowe i więcej obrazów Nepal - Nepal, Wędrować, GóraPobierz to zdjęcie Buty Spacery Na Pociąg W Himalaje teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem zdjęć stockowych iStock, obejmującej zdjęcia Nepal, które można łatwo i szybko #:gm497144264$9,99iStockIn stockButy spacery na pociąg w Himalaje – Zdjęcia stockoweButy spacery na pociąg w Himalaje - Zbiór zdjęć royalty-free (Nepal)OpisButy spacery na pociąg w HimalajeObrazy wysokiej jakości do wszelkich Twoich projektów$ z miesięcznym abonamentem10 obrazów miesięcznieNajwiększy rozmiar:4000 x 2667 piks. (33,87 x 22,58 cm) - 300 dpi - kolory RGBID zdjęcia:497144264Data umieszczenia:25 listopada 2015Słowa kluczoweNepal Obrazy,Wędrować Obrazy,Góra Obrazy,Kobiety Obrazy,Mount Everest Obrazy,Spacerować Obrazy,2015 Obrazy,Azja Obrazy,Czynność Obrazy,Dorosły,Fotografika Obrazy,Himalaje Obrazy,Horyzontalny Obrazy,Khumbu Obrazy,Ludzie Obrazy,Mężczyźni Obrazy,Natura Obrazy,Osiągnięcie Obrazy,Pokaż wszystkieCzęsto zadawane pytania (FAQ)Czym jest licencja typu royalty-free?Licencje typu royalty-free pozwalają na jednokrotną opłatę za bieżące wykorzystywanie zdjęć i klipów wideo chronionych prawem autorskim w projektach osobistych i komercyjnych bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat za każdym razem, gdy korzystasz z tych treści. Jest to korzystne dla obu stron – dlatego też wszystko w serwisie iStock jest objęte licencją typu licencje typu royalty-free są dostępne w serwisie iStock?Licencje royalty-free to najlepsza opcja dla osób, które potrzebują zbioru obrazów do użytku komercyjnego, dlatego każdy plik na iStock jest objęty wyłącznie tym typem licencji, niezależnie od tego, czy jest to zdjęcie, ilustracja czy można korzystać z obrazów i klipów wideo typu royalty-free?Użytkownicy mogą modyfikować, zmieniać rozmiary i dopasowywać do swoich potrzeb wszystkie inne aspekty zasobów dostępnych na iStock, by wykorzystać je przy swoich projektach, niezależnie od tego, czy tworzą reklamy na media społecznościowe, billboardy, prezentacje PowerPoint czy filmy fabularne. Z wyjątkiem zdjęć objętych licencją „Editorial use only” (tylko do użytku redakcji), które mogą być wykorzystywane wyłącznie w projektach redakcyjnych i nie mogą być modyfikowane, możliwości są się więcej na temat obrazów beztantiemowych lub zobacz najczęściej zadawane pytania związane ze zbiorami zdjęć.

W górach Himalajów panują skrajne warunki pogodowe, dlatego ważne jest, aby wybrać odpowiednie ubrania, które zapewnią ciepło, ochronę przed wiatrem i deszczem oraz będą wygodne podczas długich wędrówek. W tym artykule przedstawimy kilka wskazówek dotyczących tego, jak się ubrać na trekking w Himalaje. 10 must-have items for Koszty trekkingu w Himalaje. Transport - to kategoria, która niewątpliwie nadszarpnie budżet. Lot Polska-Nepal to koszt około 3 tysiące złotych. Niektórzy decydują się na lot do Londynu, gdyż stamtąd podróż do Nepalu może wynieść o 1/3 mniej. Za rozsądne pieniądze, możecie polecieć renomowanymi liniami jak Turkish Airlines qzn0.
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/74
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/30
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/97
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/75
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/79
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/8
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/2
  • ro9r6o6lp3.pages.dev/65
  • buty w himalaje cena